05.11.2013r,
14:30
-Zosia,
powinnaś odpocząć- stwierdziła Ewa. -Chodź, pójdziemy do domu.
-Chyba
masz rację. Na nic tu się dziś nie przydam.
Piszczkowa
zawiozła mnie do domu, jechaliśmy w kompletnej ciszy. Żadna z Nas
nie wykrztusiła ani słowa, gdy dojechałyśmy na miejsce zdałam
sobie sprawę, że przez to wszystko nie zamknęłam domu. Drzwi były
uchylone, postanowiłam sprawdzić czy nic nie zginęło. Na
szczęście wszystko było w nie naruszonym stanie. Ewa musiała
jechać już do domu, bo zostawiła Sarę z sąsiadką. Łukasz
zresztą tak jak Marco od samego rana mieli trening. Zamknęłam
drzwi na zamek, po czym położyłam się na kanapie. Zmorzył mnie
sen, już po piętnastu sekundach odpłynęłam do krainy Morfeusza.
***
Obudziło
mnie głośne pukanie do drzwi. Spojrzałam odruchowo na zegarek,
było po 16.00. Spałam dobre dwie godziny, powolnie wstając
zmierzałam w kierunku drzwi. Byłam bardzo osłabiona.
-Zosia
Rzuciłam
się Marco na szyję cicho pochlipując.
-Aż
tak się stęskniłaś? Przecież wczoraj się widzieliśmy-
stwierdził blondyn.
-Ty
o niczym nie wiesz- oprzytomniałam
-O
czym mam wiedzieć? Coś się stało?
-Moja
mama jest w szpitalu- odparłam. -Od rana siedziałam u Niej-
poczułam jak nagle uginają się pode mną nogi.
-Zośka
uważaj. Ale jesteś blada. Usiądź, jadłaś coś w ogóle?
-Niedobrze
mi- stwierdziłam zmierzając szybko do toalety.
Gdy
wróciłam na stole stał już parujący kubek.
-To
mięta, wypij. Zaraz zrobię kanapki.
-Marco,
nie trzeba, naprawdę. Wyspałam się, zaraz zbieram się spowrotem
do szpitala.
-O
nie moja droga. Jesteś wykończona, nigdzie dziś nie pojedziesz.
-Ale
ja muszę!- oponowałam.
-Powiedziałem
już coś i żeby nie było będę Cię pilnować!
-Marco!
-Posłuchaj,
ledwo się trzymasz na nogach, nie dojdziesz nawet pod salę. Pojadę
tam i dowiem co się dzieje, ok?
-Obiecujesz?
-Tak,
a teraz wypij to i zjedz coś.
*OCZAMI
MARCO*
Nie
mogłem pozwolić, żeby Zosia pojechała do szpitala. Nie w tym
stanie, była blada i przed chwilą wymiotowała. Postanowiłem sam
tam pojechać, zadzwoniłem po Simone aby dotrzymała blondynce
towarzystwa.
***
Sim
była jak huragan, w ciągu kwadransu była w moim domu. Zrobiła
sobie kawę i dołączyła do mojego łóżka pod koc. Oglądałyśmy
Teen Mom na MTV.
-Jak
One mogą mieć dzieci w takim wieku? Przecież same jeszcze wymagają
opieki- stwierdziłam.
-To
prawda. Wiesz swoją drogą chciałabym już mieć swojego szkraba.
Tylko nie mam z kim, ten facet z facebooka nie wypalił...
-Chcesz
o tym pogadać?- zapytałam.
-Nie,
jest w porządku. Już wyleczyłam się z tego związku.
Przychodziłam
powoli do siebie więc postanowiłyśmy coś zjeść, zrobiłyśmy
omlety z brzoskwiniami. Takie były najlepsze, bo na słodko.
-Strasznie
ostatnio dużo jesz- stwierdziła Sim.
-Tak,
wiem- odparłam -Muszę się ogarnąć bo na zimę wyprodukuję sobie
koło ratunkowe.
Wtedy
przyszło mi coś do głowy.
-Nie,
to niemożliwe- stwierdziłam
-Ale
co?
-Muszę
coś sprawdzić- poinformowałam moją przyjaciółkę.
*****************************
Powoli dobijamy do końca opowiadania!
Trochę mi smutno, bo opowiadanie ma przeszło rok i bardzo się zżyłam:)
Ale cóż- życie:)
Miłego czytania:)