niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 57+ EPILOG

06.01.2014r., dom, 13:00
Przygotowywanie obiadu przerwał nagle telefon.
-Tak słucham?- zapytałam.
-Pani Zofia Roztocka?
-Przy telefonie.
-Uprzejmie zawiadamiam, że została Pani wybrana do finału programu.
-Słucham?
-Proszę zgłosić się na przesłuchanie dnia ósmego stycznia w studiu nagraniowym Musician.
Odłożyłam słuchawkę nie wierząc nadal w to co usłyszałam. To miała być tylko zabawa a tutaj nagle finał. Nie, to niemożliwe. Wykonałam telefon do Ewy, by wyjawić Jej wszystko.
-Ewka?
-No co tam?
-Bo ja się dostałam.
-Gdzie?
-No do tego programu, do finału.
-No co Ty? Żartujesz?
-Nie, przed chwilą jakaś babka do mnie zadzwoniła, dostałam się!
-To wspaniale, Zosia!
-Sama nie wiem. Chyba tam nie pójdę, nie nadaję się.
-Zośka tak daleko zaszłaś. Nie rezygnuj, zrób to dla mnie.
-Zastanowię się, mam jeszcze kilka dni czasu.
-Daj znać, przepraszam Cię, muszę iść ara mnie woła.
-Pozdrów Ją ode mnie.
***
Sprzątałam w domu, choć taki naprawdę byłam hen daleko. Z rozmyślań wyrwał mnie Reusm który wparował do kuchni jak zwykle z hukiem.
-Jaki jestem głodny!
-Żadna nowość.
-Co robisz?- zapytał.
-Wiesz powinnam Cię zabić
-Dobra, przepraszam nie wiedziałem, że te spodnie farbują. Twoja bluzka była biała ale niebieska też jest ładna.
-Wrzuciłeś jeansy z moja białą bluzką do pralki?
-To nie oto się gniewasz?- zapytał zdezorientowany Reu's.
-Ty debilu! To była moja najlepsza bluzka!
-Oj kupisz sobie nową.
-Zabiję Cię kiedyś, obiecuję- wycedziłam przez zęby.
-No więc o co teraz chodzi?
-Dostałam dziś telefon. Dzwonili z tego konkursu, dostałam się do finału- rzekłam.
-Zosia!- krzyknął Marco.
-Postaw mnie na ziemi! W tej chwili!- krzyczałam wirując w powietrzu.
-Wiedziałem, że się dostaniesz.
-Blondi ja nie wiem czy tam pójdę. Przecież znów się zestresuję.
-Nawet nie chcę tego słuchać.
-Powinieneś dbać abym miała jak najmniej stresów a nie....niedobrzelcu
-To potem teraz mam zamiar coś zjeść.
-To sobie zrób- prychnęłam.
-Nie ma tak dobrze. Pomożesz mi.
***
Godzina 23.30 pora nocna spania. Roztocka nie może spać, to w tą to w tamtą. Nic nie idzie.
-Co się tak wiercisz?- zamruczał przez sen Marco.
-Spać nie mogę.
-Baranki policz.
-Jak Ci zaraz baranka zasadzę to znajdziesz się na podłodze. Przynieś mi wody.
-Zosia, zlituj się
-I przynieś od razu ogórki.!
Reus zszedł na dół spełnić moje polecenie. Wpierniczyłam cały słoik ogórków po czym położyłam się spać.
-Marco.....Marco, obudź się.
Blondyn ani drgnął więc krzyknęłam.
-Reus rodzę!
-Gdzie? Co? Jedziemy do szpitala- wyparował z łóżka Reus.
-Taki żarcik- stwierdziłam
-Chyba Cię uduszę
-Blondi muszę zjeść lody, bo nie zasnę.
-Wiesz, która jest godzina? Skąd ja Ci teraz lody wezmę.
-Nie to nie, idę sama...
-Poczekaj!- wziął kluczyki po czym ubraliśmy kurtki i skierowaliśmy się do samochodu.
-O matko!- krzyknęłam już w środku
-Co znowu?
-Jestem w piżamie
-Dobra. Ja wyjdę tylko powiedz jakie chcesz
-A więc tak waniliowe, najwięcej czekoladowych, wiśniowe, smerfowe i z bakaliami.
-To może- z każdego rodzaju wezmę- prychnął blondyn.
-Ciesz się, że to nie Ty rodzisz!
Po około dwudziestu minutach Reus przyszedł ze zdobyczą.
-Na Grenlandii byłeś po te lody?
-Jeszcze źle?!
-Dawaj a nie smęcisz.
-Boże! Nigdy więcej dzieci. Na następny poród wyjeżdżam na Jamajkę- mruknął do siebie Reus.
Zanim dojechaliśmy na miejsce to pół lodów już nie było. Nagle zachciało mi się tak spać, że myślałam iż nie wyrobię.
-Chyba zaraz zasnę- stwierdziłam gdy staliśmy na światłach.
-Co ja mam powiedzieć. Jutro o ósmej mam trening.
-Tylko mnie nie budź- stwierdziłam
-Czy ja kiedykolwiek Cię obudziłem?
-Tak, niejednokrotnie.
-Ciekawe kiedy.
-Na przykład wtedy gdy brałeś prysznic i pokazywałeś swoje zdolności wokalne. Z samego rana to był jakiś horror.
-Nie przesadzaj nie było tak źle.
-Było tragicznie.
***
08.01.2014r., przesłuchanie.
Chyba mam pierwsze symptomy stanu przed zawałowego. Przed chwilą byłam na przesłuchaniu młodych talentów. Nie wiedziałam jak to zrobiłam ale zaśpiewałam i wiecie co? Teraz razem z innymi czekam za wynikami. Takiego stresu to ja przed maturą nie miałam. Właściwie nie wiem dlaczego, przecież i tak tego nie wygram. Może to przez te ciążę tak się wszystkim przejmuję.
-Zofia Roztocka- krzyknął głos z oddali.
Otrzeźwiłam się na chwilę słysząc wszędzie gromkie brawa.
-Zofia Roztocka. Może Pani podejść bliżej?- zapytała kobieta.
Nie wiedząc co się ze mną dzieje stanęłam na wprost kobiety.
-Gratulacje, wygrywa Pani nasz konkurs. W nagrodę 50.000 złotych oraz dwudziestominutowy udział w programie Dzień Dobry Bardzo co poranek. Stałam jak wryta trzymając czek z wygraną. Fotoreporter natomiast robił zdjęcia. Nie ma co na pewno korzystnie na nich wyszłam. Gdy towarzystwo rozpłoszyło się trochę wyszłam na powietrze. Od razu rozdzwonił się mój telefon z gratulacjami. Gdy zakończyłam konwersację ujrzałam przede mną Marco.
-Nie wierzę- położyłam głowę na Jego obojczyku.
-Widzisz? A mówiłem, ze wygrasz.
-Nie wierzę- powtórzyłam chyba jeszcze sto razy te słowa dzisiaj.
09.01.2014r., salon.
Marco pakował się na mecz, który odbyć się miał w Berlinie. Najwidoczniej nie cieszył się na ten wyjazd. Był małomówny i wszystko robił od niechcenia.
-Reus, co jest?
-Nic, po prostu tresuję się przed meczem- skłamał lecz wiedziałam kiedy to robi.
- A tak na prawdę?- zapytałam gdy rozbrzmiał się mój telefon. Odebrałam. Kolejna propozycja w TV show.
-Widzisz teraz tak już będzie.- stwierdził Marco nadal pakując walizkę.
-Jak?
-Zabiorą mi Ciebie.
-Marco co Ty wygadujesz? Chodź tutaj- odwróciłam Go przodem trzymając za dłonie.
-Zaczną się jakieś koncerty, nie będziemy się w ogóle widywać.
-Skąd Ci to przyszło do głowy? Owszem, ośmieliłam się ale nie na tyle, żeby koncertować. Robię to dla własnej przyjemności. Propozycję w TV przyjęłam ale to tylko dwie godziny w ciągu dnia. Nie będę musiała już sprzątać na stadionie.
-Czyli nie wybierasz się nigdzie?
-Bez Ciebie nie idę.


*5 miesięcy później*
Odpoczywam w domu po wyczerpującym porodzie, który trwał dwie godziny. Susan i Brian są już na wiecie, zadowoleni śpią wygodnie w łóżeczkach. Tak się cieszę, że ich mam. Marco nie może nacieszyć się bliźniakami. Każdą wolną chwilę spędzamy razem, za miesiąc mam zaplanowany termin ślubu. A dziecko Caro po odbiorze wyników okazało się nie być dzieckiem Marco.
*
*
*
Czy to koniec historii Marco i Zosi? Nie, to dopiero początek ich drogi. Mimo wszystkich trudności z jakimi musieli się zmierzyć będą razem. Na dobre i na złe.
KONIEC
**************************************
Dziękuje, dziękuję , dziękuję! Moim wszystkim Kochanym czytelnikom za czytanie tego bloga!
Jest maksymalnie ciężko mi kończyc tego bloga ale cóz. Chyba już nadeszła najwyższa pora. 
Trzymajcie się:* Jeszcze raz dziękuję za wszystko :)

sobota, 25 października 2014

Rozdział 56

31.12.2013r., dom, 17:00
Święta minęły wesoło i spokojnie. Miło jest mieć to uczucie, że ma się rodzinę. Można na każdego liczyć bez wyjątku, niezależnie od tego jaki jesteś i co zrobiłeś. Rozpoczęły się przygotowywania do Sylwestra, wcale nie miałam ochoty iść. Reus nie dawał za wygraną. Właśnie, Reus.
-Marco! Panienko już trzydzieści minut tam siedzisz, ile można układać głupią grzywkę.
-Tylko nie głupią- wyłonił się blondyn.
-Ronaldo może od Ciebie brać lekcje.
-Urodź już bo dłużej tego nie wytrzymam.
-Jeszcze chwila a sam będziesz się zabawiał na tej imprezie.
-Przecież żartuję!
Miałam uszykowaną kreację już dawno temu ale zresztą tak czy siak wyglądam jak ciężarówka. Wściekła wparowałam do salonu gdzie Reus grał w Fifę.
-Nigdzie nie idę- usiadłam na kanapie.
-Co się znowu stało?- Marco wywrócił oczami na co ja zaczęłam rzewnie płakać.
-Nie dotykaj mnie! Jestem gruba, w nic się już nie mieszczę. W tym badziewiu wyglądam jakbym się taśmą owinęła.
-Jesteś w ciąży a nie gruba.
-Co nie zmienia faktu, że nie mam w czym iść
-Zosia...
-Idź sobie sam, znajdź kogoś do tańca- pomaszerowałam na górę położyć się do łóżka.
**OCZAMI MARCO**
Nie dało rady Jej uspokoić. Tak jakby nie miała w sobie wyłącznika. Postanowiłem zadzwonić do Ewy, bo sam nie dam rady.
-Ewcia, pomocy. Wiem, że jest sylwester. Nie chcę psuć zabawy ale potrzebuję pomocy. Przyjedziesz?
-Jasne, Łukasza i tak jeszcze nie ma. Zaraz będę.
W ciągu piętnastu minut Piszczkowa dotarła. W międzyczasie nie byłem u Zosi, żeby Jej dodatkowo nie denerwować.
-Gdzie Ona jest?- zapytała brunetka wiedząc już o co chodzi.
-Na górze.
Docierając na miejsce zobaczyliśmy z Ewą zrozpaczoną dziewczynę użalającą się nad swoją garderobą.
-Zosik co jest?- zapytała Ewa
-Jestem do niczego- łkała blondynka
-Pożyczę Ci moją sukienkę, chcesz?- zagadnęła żona Łukasza -Mam jedną zieloną jak byłam z Sarą w ciąży.
-Nigdzie nie idę.
-Zosik przestań, Marco będzie przykro, że nie chcesz z Nim iść.
-Niech sam idzie.
-Zostawisz Go w tłumie napalonych fanek?
-Może znajdzie bardziej zrównoważoną ode mnie-rozpłakała się po raz czwarty chyba dziś.
-Ja jadę po suknię a Ty weź się w garść, ok?
***
31.12.2013r., dom, 19:00
-Mogę na chwilę?- zapytał blondyn opierając się o framugę drzwi z kubkiem herbaty w dłoniach.
Pokiwałam potakująco głową.
-Nie musimy tam iść, skoro nie chcesz.
-Cieszyłeś się przecież, że pójdziesz.
-Jak mam iść sam to nigdzie się nie wybieram.
-Ale...
-Ćśś- uciszył mnie namiętnym pocałunkiem podczas którego zawsze miałam motyle w brzuchu. -Przynieś mi kosmetyczkę, proszę. Nie będziemy się kisić w sylwestra tutaj.
Zdziwiony Reus popatrzył na mnie jak na wariatkę.
-Kochanie, idź po tą kosmetyczkę, bo mam tak nieustabilizowane hormony, że jeszcze dziesięć razy mogę zmienić zdanie.
Gdy Ewa dotarła byłam już w pełni gotowości. Sukienka była prześliczna i nieco luźniejsza od mojego worka.
***
-Zatańczy Pani?-ledwo weszłam do pomieszczenia a już jakiś mężczyzna porwał mnie na parkiet i szczerze powiedziawszy to musiałam iść do wc. W ciąży z moim pęcherzem musiałam tam co chwila biegać. Ale mężczyzna tak mnie skołował, że przetańczyłam z Nim dwa kawałki.
Wychodząc z toalety ujrzałam opartego o drzwi znów tego faceta.
-Co Pan tu robi?
-Muszę o Ciebie dbać.
-To znaczy?
-Jesteś moim aniołem i jesteś w ciąży.Wychowamy to dziecko.
-O Boże jaki palant- szepnęłam i uciekłam szybko szukając Marco.
Popijał drinka rozmawiając z Mo przy barze.
-Marco ratuj!- stwierdziłam przerażona.
-Co się stało?
-Przepraszam mógłbyś nie dotykać mojego anioła?- nagle przed nami wyrósł znów ten palant.
-Słucham?!- mój narzeczony ze zdziwienia wstał.
-To co słyszałeś blondasie!- facet najwyraźniej był wzburzony i pijany.
-Marco, Marco uspokój się- starałam się odciągnąć mojego narzeczonego od tego obleśnego typa.
-Pan już chyba ma dosyć- stwierdził Mo wyprowadzając pod ramie mężczyznę.
-No widziałaś debila?
-Niestety, poszedł za mną do łazienki.
-Co?! Jaki zboczeniec! Ja Mu zaraz pokażę!
-Przestań! Zaraz wybije północ. Zatańczymy?
-Chodź, nie spuszczam Ciebie już z oka dziś.


31.12.2014r., 23:50, sylwester.
Marco dalej rozrzewniał się nad tym, że facet ciągle się na mnie gapi.
-Reus ale weź tą rękę- stwierdziłam
-Co?
-No trzymasz rękę na moim tyłku.
-Muszę zaznaczyć swoje terytorium, chyba nie?- oznajmił wpatrując się wciąż w mężczyznę.
-Rany! Czy chociaż przez chwilę możesz przestać o tym myśleć! Zachowujesz się jak dziecko.
-Dobra, przepraszam.
-Dziesięć, dziewięć, osiem- usłyszeliśmy w oddali.
-Chodź na zewnątrz, zaczyna się - stwierdziłam nadal obrażona.
Wyszliśmy przed budynek aby powitać nowy rok. Gdy zegar wybił minutę przed północą zatonęłam z blondynem w namiętnym pocałunku. Rozkoszowaliśmy się tą chwilą aż wystrzeliły petardy.
-Szczęśliwego Nowego Roku- szepnęliśmy do siebie przyglądając się kolorowym fajerwerkom, które przybierały różnorakie barwy.
Staliśmy tak jeszcze chwilę i gdy zrobiło się naprawdę zimno zmierzyliśmy do środka.
-Toast w Nowym Roku!- krzyknął rozradowany Leitner roznosząc kieliszki.
Oczywiście wzięłam sok z racji mojego stanu. W sumie cieszyłam się, że nie mogę pić. Widząc w jakim stanie są pozostali stwierdzam, że jutro będzie niezły zgon.
04.11.2013r., przychodnia, 11:00
Dziś był dzień w którym miałam dowiedzieć się czy noszę chłopca czy dziewczynkę. Od samego rana wszyscy obsypują mnie sms-ami. Marco ma dziś trening a potem badania na ojcostwo dziecka Caro więc pewnie się nie zjawi. No trudno, przecież to nie koniec świata. Oczywiście przybyłam za wcześnie na poczekalnię i umierałam z nudów.
-Marco a co Ty tu robisz?- zapytałam dostrzegając sylwetkę blondyna.
-Przyszedłem na USG.
-Przecież po badaniach masz od razu trening, spóźnisz się.
-Pani Zofia Roztocka?- zapytała lekarka.
-Wchodzimy- oznajmił Marco.
-Proszę się położyć i odsłonić brzuch- nakazał medyczka.
Posłusznie zrobiłam to o co prosiła trzymając Reus'a za rękę. Patrzeliśmy z wyczekiwaniem na kobietę, która w pewnym momencie zdjęła okulary by bliżej przyjrzeć się płodowi.
-Coś nie tak?- zapytałam
-Wszystko w porządku, proszę się nie martwić.
-To chłopiec czy dziewczynka?- niecierpliwił się Marco.
-Jakby to powiedzieć..to i to.
Nic nie rozumiejąc spojrzałam na blondyna.
-Będą mieć państwo bliźniaki, chłopca i dziewczynkę.
Marco zaniemówił z wrażenia, ja się natomiast popłakałam.
-Chcecie usłyszeć jak serduszka biją?
Skinęliśmy głową potakująco gdy po chwili usłyszeliśmy bicie dwóch małych serc. Dostałam buziaka w czoło po czym Marco powiedział:
-Możemy dostać zdjęcie?
-Oczywiście, zaraz drukuję.
***
Wieczorem w ciszy przy kominku siedzieliśmy wpatrując ię w zdjęcie jak w ósmy cud.
-Wiedziałam, że jestem za gruba jak na jedno dziecko.
-Zosia, a nie powinnaś jeść więcej? Skoro masz dwa niemowlaki?
-Nie głuptasie. Chcesz żebym wyglądała jak ciężarówka?
-Wiesz, cieszę się bardzo, że Was mam.
Złapałam się nagle za brzuch pochylając się do przodu.
-Zosia? Co Ci jest?
-Daj rękę.
Położyłam dłoń blondyna na swoim brzuchu.
-Kopie. To mój mały chłopiec. Będzie piłkarzem zobaczysz.
********
Przedostatni już :c
Za niedługo epilog i niestety koniec :c
AAle zaparszam serdecznie na drugiego bloga.

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 55

23.12.2013r., Dom, 13:00
Przez ostatni miesiąc bardzo urósł mi brzuch. Zdziwiło mnie to przecież jestem dopiero w początkowej fazie ciąży. Lekarz natomiast mówił, że to normalne, jutro wigilia. Reus uparł się, że wybierzemy się do Jego rodziców. Niekoniecznie mi się ten pomysł podobał. To pierwsze święta, które spędzę bez mamy.
-Marco spędźmy razem tę wigilię a potem pojedziesz do rodziców na święta.
-Kochanie, samą mam Cię tu zostawić? Nie ma mowy.
-Ale...Przecież to nic takiego.
-Zosia...święta są po to by Je spędzać z rodziną.
-Właśnie Reus, nie mam rodziny.
-Nie mów tak. Masz mnie, niedługo będziemy rodziną. Moi rodzice też Cię pokochali.
-No dobrze skoro nalegasz ale Marco proszę podjedźmy jeszcze raz na cmentarz.
-Dobrze słonko, chodź zbieramy się.
Gdy zakładaliśmy kurtki do drzwi ktoś zaczął gwałtownie pukać.
-Caro?- zdziwił się Marco a ja rozpoznałam tę blondynkę, Ona niedawno szukała Reus'a.
-Musimy porozmawiać- odrzekła Bohs. spoglądając na mnie tak jakby chciała mi dać znać, że nie jestem tu mile widziana.
-To ja poczekam w samochodzie- rzekłam do blondyna.
-Zostań. Nie mam nic do ukrycia przed Tobą. Caro to jest Zosia, moja narzeczona a to jest Carolin moja była.
-No więc Marco nie wiem jak mam to powiedzieć. Powinnam zrobić to cztery lata temu.- stwierdziła Caro.
Oho, teraz zacznie śpiewkę, że powinni być razem, że źle zrobiła i żałuje. Bla bla bla. Nie miałam zamiaru tego słuchać.
-Mamy dziecko- wypaliła blondynka.
Oboje spojrzeliśmy na Carolin.
-Ale jak? To było cztery lata temu. Dlaczego mi nie powiedziałaś?- pytał Reus.
-Nie wiem, przepraszam. Dziecko nie powinno wychowywać się bez ojca- stwierdziła patrząc na mnie.
Nie byłam w stanie na Nią patrzeć. Dlatego też wzięłam torebkę i postanowiłam wyjść.
-Zośka!
-Idę do mamy, cześć.
***
Wracałam z cmentarza z wielkim ociągnięciem. Miałam nadzieje, że Reus'a nie będzie w domu aczkolwiek myliłam się.
-Czemu tak długo?- od progu zaatakował mnie Marco.
-Zasiedziałam się na cmentarzu.
-Gdzie? Cały czas tam siedziałaś?Jest grudzień dziewczyno. temperatura na minusie a Ty jesteś w ciąży!
-Daj spokój, jestem zmęczona.
Rozsiadłam się na kanapie kładąc nogi na sofie. Blondyn usiadł obok mnie. Pogładziłam się po widocznym już ciążowym brzuchu i zapytałam:
-Marco, co teraz?
-Jak to co? Odpocznij trochę i jedziemy do rodziców.
-Reus ja nie o tym. Masz dziecko.
-Tutaj też je mam- położył rękę na moim brzuchu.
-Marco, ja dużo o tym myślałam. Caro ma rację, dziecko potrzebuje ojca. Ja dam sobie radę, wyprowadzę się stąd. Oddaję- zdjęłam z palca pierścionek zaręczynowy w poszłam do łazienki. Zamykając się na suwak usiadłam na podłodze płacząc.
-Zosia, otwórz...Proszę Cię otwórz.
Rozpłakałam się jak małe dziecko, które nie może dostać zabawki. Ukryłam twarz w dłoniach, żeby Marco nie słyszał moich szlochów. Reus chyba odpuścił, bo usłyszałam jak odchodzi od drzwi, lecz po chwili do mych uszu dobiegł dźwięk zgrzytu zamka. No tak, miał dodatkowy klucz.
-Zośka nic Ci nie jest?- zapytała zauważając, że siedzę na podłodze.
Płakałam tylko co chwila nie mogąc się opanować.
-Ćśś już dobrze- przytulił mnie blondyn.
-Oszalałaś, chcesz mnie zostawić? Jestem aż taki beznadziejny?
-Marco ale...
-Kocham Cię, czy Ty to rozumiesz? Nikogo tak w życiu nie kochałem. Kocham Cię, Kocham Was- pogłaskał dłonią po moim brzuchu.
-Ja, ja...- jąkałam się coraz bardziej.
-Chodź, nie wygłupiaj się. Zmarzłaś, napijesz się herbaty?
-Marco co z nimi?- zapytałam
-Wezmę za nie odpowiedzialność ale dopiero gdy zrobię testy, rozumiesz? Nie mam pewności jak na razie. Zdradzała mnie przecież...
-A jeśli?....
-Słoneczko co przed chwilą powiedziałem? Nie zostawię Was, a poza tym, nie kocham Jej, co miałbym z Nią być? Nie rób mi już tego bo nerwowo nie wytrzymam- twierdził zakładając na mój palec pierścionek.
-Jutro pojedziemy do rodziców, teraz musimy odpocząć. Chodź.
***
Odetchnęłam z ulgą. Jak mogłam pomyśleć, że dam sobie sama radę. Bez Reus'a. Nie wytrzymałabym psychicznie. Przecież nie istnieję bez Niego. Wkurza mnie często tak, że najchętniej wystawiłabym Go po przecenie na allegro ale jak mam bez Niego funkcjonować? To On mnie zmienił na lepsze. Będę Mu wdzięczna do końca życia.
24.12.2013r, sypialnia, 9:00
Obudziłam się wtulona w Reus'a jak w pluszowego misia.Marco nie spał już bawiąc się moimi kosmykami włosów.
-Cześć aniołku- pocałował mnie w czoło.
-Długo już nie śpisz? Która godzina?
-Dziewiąta.
-Już? Czemu mnie nie obudziłeś? Mieliśmy jechać z samego rana do Twoich rodziców.
-Spokojnie, musisz dużo odpoczywać. Zostań jeszcze chwilę- oznajmił zacieśniając ręce wzdłuż mego ciała.
-Kochanie mogłabym tak wieczność ale musimy się zbierać.
-Masz rację, idź pod prysznic a ja zrobię jakieś śniadanko.
-Gdzie ja Cię znalazłam co?- zapytałam całując w czoło mojego narzeczonego.
***
Podróże samochodowe były dla mnie bardzo męczące. Co chwila zatrzymywaliśmy się na postój, gdyż miewałam duszności.
-Cholera, w takim tempie dojedziemy tam w nowy rok!-lamentowałam.
-Spokojnie, bez Nas nie zaczną.
-Powinnam pomóc Twojej mamie. Jedź szybciej.
-Zosia wyluzuj, nie poznaję Cię słonko.
-No pięknie jeszcze czerwone. Może ja poprowadzę?
-Chciałbym Ci przypomnieć, że dosłownie minute temu zatrzymaliśmy się, bo Ci słabo było.
-Nie moja wina, że jeździć nie potrafisz.
-Ja?!- zdziwił się Reus.
-No jeździsz jak baba, nie obrażając kobiet oczywiście.
-Tylko z racji tego, ze nosisz moje dziecko nie strzelę focha.
***
Docierając do rodzicieli Reus'a cieszyłam się w duchu. W sumie była dopiero godzina piętnasta na pewno będę mogła jeszcze przy czymś pomóc. Głupio mi było tak być u Nich na tej wigilii, jak strzała wystrzeliłam z tego samochodu prawie, że biegnąc w kierunku domu.
-Pani Roztocka, chyba o czymś Pani zapomniała.
-O czym znowu? Nie wzięłam torby?
-O swoim przyszłym mężu! Nie no wszystko jest ważniejsze ode mnie?- blondyn udał obrażonego. Uśmiechnęłam się po czym złapałam Go za rękę.
-Chodź przyszły, niedobry mężu. Ja nie wiem czy dobrze robię wychodząc za Ciebie.
-Coś ze mną nie tak?
-Mam zacząć wymieniać Twoje wady? Wybacz ale czasu nie starczy
Blondyn chciał coś powiedzieć ale drzwi otworzyła Melanie.
-Blondasy przyjechały!- krzyknęła w kierunku wnętrza domu po czym zbiegła się cała rodzina.
-Dzieci Kochane!- mama Marco uściskała nas. -Jaki masz ładny brzuszek już.
-Ciocia! Chodź coś Ci pokażę!- krzyknął Nico ciągnąc mnie za rękę.
***
Równo o osiemnastej rozpoczęliśmy dzielić się opłatkiem.
-Kochanie, życzę Ci żebyś wytrzymał jeszcze ze mną troszkę. Wiem, że jestem nieznośna ale strasznie Cię kocham. Poza tym to dużo goli, samych wygranych meczy.
-Też Cię kocham wiesz? Dziękuję, że przy mnie jesteś. Życzę Ci wszystkiego co najlepsze. Słoneczko, żeby Ci na studiach się udało i żeby maleństwo było zdrowe- położył dłoń na moim brzuchu.
Gdy wszyscy złożyliśmy sobie życzenia usiedliśmy razem do stołu by skonsumować posiłek. Wszystko tak pysznie wyglądało, chciałoby się zjeść naraz lecz żołądek rzecz jasna by tego nie pomieścił.
***
Razem z Melanie posprzątałyśmy po kolacji podczas gdy pozostali pomagali złożyć Nico nową kolejkę. Zauważyłam, że Marco nie ma nigdzie więc postanowiłam Go poszukać. Odnalazł się na tarasie stojąc i patrząc w dal.
-Dlaczego tu tak stoisz? Wejdź do środka.
-Zobacz- pokazał mi ekran swojego telefonu. Był tam sms od Caro, który brzmiał następująco:
"Nie poznaję Cię Marco. Jak możesz twierdzić, że to nie Twoje dziecko. Ale dobrze, zróbmy te badania"
-Hej, głowa do góry Marco. Skąd miałeś wiedzieć, że była w ciąży?- zapytałam
-I tak czuję się jak ostatni dupek.
-Skoro nie chcesz, nie rób tych badań.
-Ale Zośka ja nie wiem czy to ja jestem ojcem, muszę to zrobić.
Przytuliłam blondyna widząc wyraz Jego twarzy.
-Jestem z Tobą, Marco to najpiękniejszy dzień w roku chodźmy do środka. Chociaż na ten czas zapomnijmy o problemach, ok?
***
Na dole zaczepiła mnie Melanie.
-Popatrz na Nich, chyba bardziej cieszą się tą kolejką od Nico.
Sytuacja była przekomiczna, trójka dorosłych facetów bawili się jak małe dzieci.
-Wiesz już co to będzie?- zapytała siostra Reus'a
-Nie, po świętach mam zamiar iść na USG i się dowiedzieć.
-Cieszycie się prawda?
-Tak, bardzo. Na początku nie byłam taką optymistką ale teraz wiem, że damy radę.
-Powiem Ci coś. Nie lubiłam Caro. Uważała się za królową i miała mojego brata głęboko gdzieś. Skłócała Nas co chwila a ja po prostu nie mogłam patrzeć jak ktoś krzywdzi mojego braciszka. Ty jesteś inna, widzę to. Poza tym On wciąż się uśmiecha. Dziękuję Ci za to.
-Wiesz, tak naprawdę to dzięki Niemu ja wciąż jestem szczęśliwa. On jest wiecznym optymistą a mnie życie nie zawsze rozpieszczało.
-Mamo! Powiedz coś tacie! Nie chce oddać mi zabawki!
-Peter! Chodź tutaj!- krzyknęła Melanie.
-Ejj ale nie płaczemy, jesteś już dużym chłopcem, prawda?
-Plawda.
-To chodź zjemy sobie sami galaretkę z bitą śmietaną a tacie nic nie damy.
-Supel!
****

poniedziałek, 6 października 2014

Rozdział 54.

13.11.2013r., salon, 14:00
Kolejne dni mijały w Dortmundzie spokojnie. Powoli przyzwyczajałam się do tego, że moja mama nie żyje. Wiedziałam, że cały czas gdzieś tam jest i czuwa nade mną. W tych trudnych chwilach bardzo pomogła mi mama Reus'a. Zawsze mogłam liczyć na Jego rodziców. Właśnie-Marco.
-Reus, obudź się!Jest dziesiąta, zaraz masz trening!- wparowałam do pokoju zdzierając z Niego kołdrę.
-Dziewczyno, nie można tak ciszej i delikatniej?- zapytał zaspany Marco.
-Tak, jeszcze frytki do tego. Więcej życzeń nie masz?
-A śniadanko może?
-Pędź do łazienki, coś wymyślę.
Podczas gdy Reus brał prysznic postanowiłam zrobić bezglutenowe zdrowe naleśniki z jabłkami, których Anka Lewandowska kiedyś dała mi przepis. Stojąc nad kuchenką w majtkach i za dużej koszulce majstrowałam pyszności do zjedzenia. Po chwili prawie niesłyszalnie do kuchni wparowała Głodzilla.
-Cześć słonko- blondyn objął mnie od tyłu.
-Przestraszyłeś mnie. Po co się tak skradasz?- Marco bez słowa odpowiedzi zaczął całować mnie po szyi.
-Reus! Zaraz przypalę te naleśniki. Usiądź.
Mój narzeczony mruknął tylko cicho po czym usiadł grzecznie do stołu.
-Co dziś robimy?- zapytał.
-Pójdziesz na trening, wrócisz do domu a potem coś wymyślisz.
-A Ty?
-Ja dzisiaj idę do Simone, nie czekaj za mną.
-Zosia tylko...
-Tak. Wiem, wiem. Jestem w ciąży i nie mogę spożywać alkoholu.
-Ani żadnych innych głupich rzeczy robić. Sim ma dzikie pomysły.
-Coś jeszcze mamusiu?- zapytałam.
-Daj buziaka. Muszę już lecieć- stwierdził Reus po czym otrzymałam soczystego cmoka w sam środek ust oraz na moim ciążowym brzuchu.
-Pilnuj mamy- szepnął Marco.
***
Szalona Simone jak zwykle zapomniała, że kobietom w ciąży nie można spożywać alkoholu i chciała uraczyć mnie czerwonym winem.
-Wiesz już co to będzie? Chłopiec czy dziewczynka?
-Sim, dopiero dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Jeszcze za wcześnie.
-Jak będziesz wiedziała to koniecznie daj mi znać.
-Właściwie to przyszłam Cię o coś prosić.
-O co tylko chcesz kochana moja- uśmiechnęła się blondynka.
-Gdybyśmy się nie spotkały wtedy pod tym stadionem to nie poznałabym tak wspaniałej osoby- stwierdziłam chwytając za dłonie Sim
-O wyczuwam zwierzenia- oznajmiła dziewczyna.
-Nie przerywaj mi! Chcę, żebyś wiedziała, że cieszę się, iż Cię mam i proszę abyś została matką chrzestną mojego dziecka.
-O mamo! Zosik naprawdę? Nawet nie wiesz jak się cieszę.
-Czyli, że się zgadzasz?
-No oczywiście- przytuliła mnie im- I popatrz pomyśleć, że to wszystko dzięki mojemu byłemu. Gdyby nie On to w życiu nie przyszłabym na ten mecz.
***
Wracając do domu postanowiłam wejść do centrum handlowego na małe zakupy. Lodówka świeci pustką, odkąd jestem w ciąży trzeba Ją co chwila uzupełniać. Tak poza tym gdy mijałam produkty spożywcze to zobaczyłam przesłodkie śpioszki. Takie neutralne i dla chłopczyka i dziewczynki. Po skończonych zakupach wsiadłam w auto i skierowałam się do domu. Miałam nadzieję, że nie będzie w domu Reus'a. Zabiłby mnie na miejscu, gdyby zobaczył, że dźwigam ciężary choć wprawdzie torby nie były ciężkie. No ale to jest facet, nie przepowiem Mu do rozumu. Niestety tego dnia szczęście mi nie sprzyjało, Marco siedział w salonie.
-Hej- krzyknęłam od progu i zauważyłam Marco przy książkach.
-Wszystko w porządku?- zapytałam zdziwiona tym widokiem.
-Tak, chodź tu. Musisz to przeczytać- podał mi do ręki chyba z dziesięć książek. Mama, tata i dziecko. Jak przygotować się do porodu. Najczęściej popełniane błędy podczas ciąży, itd, itp.
-Oszalałeś?! Chcesz to wszystko przeczytać?!- zapytałam widząc grubość książek.
-To może się przydać. Musimy wszystko wiedzieć.
-Ale nie z książek Marco, każdy inaczej przechodzi ciążę i nie mam ochoty ściśle trzymać się reguł bo zwariuję.
-Ale...
-Żadnego ale, wyrzuć to.

****